Ból
Ból.
Jeden… Dwa… Trzy… Pięćdziesiąt pięć. Padasz na podłogę. Boli. Tak bardzo boli. Ramiona, plecy, nogi, palą cię żywym ogniem. Jakby ktoś rozrywał je od środka. Twarde deski miażdżą policzek, żebra. Ale z drugiej strony są teraz takim ukojeniem. Pojedyncza łza spływa po twej twarzy. Wiesz że powinnaś ćwiczyć dalej. Ale to tak bardzo boli. Poleżysz jeszcze tylko chwile.
Ktoś przechodzi przed twoim pokojem. Te kroki. Takie lekkie. Otwierają się drzwi. Cichutko, z prawie niedosłyszalnym skrzypnięciem. Tylko ty je słyszysz. Tylko twoje uszy wypełnia ten dźwięk. Nie musisz patrzeć by wiedzieć kto w nich stoi. Wiesz po prostu wiesz że to ONA. Gdyby była to matka zaczęłaby już krzyczeć. Wrzeszczeć jak to ona potrafi.
Ale w drzwiach stoi tylko ONA. W ciszy. I to właśnie ta cisza, ta cholerna cisza mówi więcej niż krzyk. Kątem oka widzisz tylko JEJ stopy. Drobne. Maleńkie jakby nosiła rozmiar 33. Smukłe i jasne. Jakby stworzone z mleka.
Stoi tam. Nic nie robi. Nawet nie podeszła. Tylko stoi. Plecy znów zaczynają ci płonąć. Ale już nie tylko z bólu. Jej palące spojrzenie przewierca cię na wylot i przyszpila bardziej do podłogi. Wiesz co masz robić. Wiesz czego od ciebie oczekuje.
Zaciskasz zęby i znów dźwigasz się na łokcie. Bolą. Rwą. Zagryzasz usta by nie krzyczeć. Nie zawyć jak zranione zwierzę. Łzy spływają z twoich oczu już bez udziału twej świadomości. Kap. Jeden. Kap. Dwa. Kap. Trzy…
A ONA stoi. Tylko stoi. W ciszy...
Komentarze
Prześlij komentarz