Niedziela u babci



Niedziela u babci

Rodzinny obiad. Jakże by inaczej. Znów nie zważając na twe prośby równo o 12, kazali ci się ubierać. Narzekali że się wleczesz. Że idąc do babci mogłabyś się prezentować ładniej, a nie znów jeansy. Matka stała nad tobą dobre dziesięć minut marudząc żebyś założyła spódnice. Spódnice kurwa. Już nie chciałaś się z nią kłócić, że masz za grube nogi na spódnice. Po prostu stałaś i czekałaś aż ta tyrada się skończy. 
Pati oczywiście całą drogę samochodem smsowała z koleżanką. A ty? Modliłaś się by przerwać ten dzień. By chociaż raz babcia nie zachowywała się jak zawsze…
Były to jednak pobożne marzenia. Ledwo weszłaś i zdążyłaś powiedzieć "Dzień dobry" (babcia zawsze mówi że jest chora przez to młodzieżowe cześć) a już kazała siadać do stołu. Pierw rosół. Zamykasz na chwile oczy modląc się po raz kolejny by nie był tłusty. Ale oczywiście jest. Ledwo dajesz radę przełknąć kilka łyżek. Czujesz jak tłuszcz osiada na twych ustach i w gardle. Ledwo jesteś w stanie przełknąć. Ale ratuje cię pytanie o to jak tam w szkole/pracy/praktykach/wakacjach. Opowiadasz z przejęciem, ciągle delikatnie i prawie niepostrzeżenie odsuwając talerz dalej od siebie. Gdy wszyscy kończą od razu zrywasz się wynieść talerze. Przetrwałaś pierwsze danie. Teraz jeszcze tylko drugie i deser. Dasz jakoś radę. 
Truchlejesz dopiero gdy babcia podaje gotowane ziemniaczki z masłem i koprem i kotleta schabowego w panierce, wielkości dwóch dłoni ojca. Ociekającego jeszcze tłuszczem po niedawnym smażeniu. Spanikowana rozgladasz sie po stole. Jak tu uciec. Tego nawet nie da się ukryć. Jest za wielki. W desperacji, chcąc zyskać na czasie zaczynasz kroić ziemniaczki i mieso na male kawalki.
Nagle przychodzi olśnienie. Pytasz babci czy ma ogórki, bo masz na nie straszna ochote. Najlepiej konserwowe. Matka od razu narzeka byś nie wybrzydzała i wzięła sobie sałatki. Ale tu choć raz przychodzi z pomocą ojciec mówiąc że skoro chce niech zje ogórki. Od razu lecisz do spiżarki gdzie pokierowała cie babcia. Oczywiście talerz zabierasz ze sobą. Wyrzucasz większość jedzenia po drodze. Dokrajasz najmniejszego ogórka. I mieszasz wszystko. Nie ma cię długo. Gdy wracasz widzisz te palące spojrzenia. Tłumaczysz ze tak pachniały że nie byłaś w stanie odejść z miejsca i chrupałaś je od razu ze słoiczka. Zachwalasz babcie że jak zawsze udały jej się najlepiej na świecie. Udaje ci się odwrócić uwagę, wszyscy zaczynają się prześcigać w pochlebstwach pod adresem starowinki. 
Został jeszcze tylko deser. Ale już wiesz jak to rozegrasz. Stojąc w spiżarni wpadłaś na pomysł jak się pozbyć deseru. Pomagasz przy krojeniu. To ty wydzielasz porcje pięknie pachnącego jabłecznika. Sobie nakładasz jak najmniej specjalnie rozwalając go przy nałożeniu by zajął więcej miejsca. Wszyscy są zadowoleni. 
Wracacie do domu. Przetrwałaś. Naprawde przetrwałaś. Nawet mama chwali cię że byłaś taka pomocna. Ojciec nic nie mówi ale jego ciepły wzrok we wstecznym lusterku mówi wszystko. 
Ty też powinnaś się cieszyć. Powinnaś, ale nie umiesz. Po chwilowym triumfie znów powróciła natrętna myśl. Ta sama co zeszłym razem jak wracałaś od babci. 
Za tydzień… znowu… 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

03.08.2023

19.072003

20.07.2023